Przejdź do treści
hero

Co dokumentujemy, a co powinniśmy.

Wpis pochodzi z serii poświęconej budowaniu dokumentacji. Poprzednik ("dla kogo") wskazał podmioty zainteresowane naszymi treściami, którymi musimy się zaopiekować. Ostatni wpis serii odpowie na zagadnienie "jakimi narzędziami".

Wyobraź sobie, że właśnie dołączyłeś do nowej organizacji. Odebrałeś sprzęt od kuriera wraz z danymi do logowania. Jesteś podekscytowany — w końcu zmieniłeś pracę, bo w poprzedniej brakowało ci wyzwań. Zostajesz wprowadzony do obowiązujących praktyk oraz zasad w firmie, a następnie twój przełożony przedstawia cię w zespole.

W tym momencie pada klasyczny, aczkolwiek dosyć kluczowy zwrot od twojego lidera:

Na spokojnie zapoznaj się z naszą dokumentacją. Nie wszystko może być aktualne, natomiast sekcje X i Y mogą okazać się pomocne. Daj znać, jak skończysz konfigurować sprzęt i zapoznawać się z materiałami, to pogadamy o pierwszym zadaniu!

Jak myślisz, czy to, co spotkasz, jest tym, czego potrzebujesz na tym etapie? Nasuwa mi się pytanie — czego spodziewać się po dokumentacji zespołowej?

Wiedza przychodzi z doświadczeniem

Zazwyczaj nie musisz czegoś rozumieć, dopóki nie masz potrzeby tego poprawiać (lub zmieniać). Nieważne czy jest to błąd w systemie, drobna poprawka, za którą się zabrałeś, czy rozszerzenie działającej funkcjonalności.

Kiedy bierzesz coś pod lupę, najczęściej zaczynasz od szybkiej próby zrozumienia, jak dany komponent działa. Może system został przygotowany z myślą o twoim problemie, a może właśnie celowo pominął dany przypadek brzegowy ze względu na swoją charakterystykę. Ktoś przecież zaprojektował dany proces biznesowy, więc gdzieś ekstrakt tej wiedzy domenowej jest. Jeśli wszystko dobrze poszło, to nie jest w głowach ludzi a w dokumentacji.

I choć form na spisywanie wiedzy można wymieniać i wymieniać, skupię się na kilku, które w mojej ocenie szczególnie się sprawdzają.

Obraz wart tysiąca słów

Trochę filozoficznie, ale to dość popularne powiedzenie, na które powołuje się wiele osób przy różnych okazjach. Skąd się wzięło? Jedni przypisują go Napoleonowi Bonaparte, który miał stwierdzić, że "dobry szkic jest lepszy niż długa mowa". Inni wskazują na Leonarda da Vinci, któremu przypisuje się stwierdzenie, że poeta zostanie "pokonany przez sen i głód, zanim opisze słowami, co malarz jest w stanie wyrazić w jednej chwili". Jednak bez względu na pochodzenie frazy, chodzi tutaj o dwie rzeczy, czyli wartość informacyjną połączoną z klarownością przekazu.

Pomyśl teraz o sytuacji, w której próbujesz przekazać hierarchię zarządzania organizacją za pomocą samego tekstu. Albo spróbuj opisać złożony proces biznesowy z wieloma punktami decyzyjnymi bez żadnej grafiki pomocniczej.

To brzmi jak koszmar... prawda?

Diagramy

Wychodzę z założenia, że dobry diagram jest znacznie bardziej efektywną formą przekazywania wiedzy niż surowy tekst, bo wizualne przetwarzanie informacji przychodzi nam po prostu mniejszym nakładem energii.

I nie mówię tu nic odkrywczego – psychologia poznawcza mówi od lat o efekcie przewagi obrazu nad słowem. MIS Research Center, badając różne rodzaje prezentacji, doszło do wniosku, że prezentacje zawierające "przemyślaną" warstwę wizualną były o 43% bardziej przekonujące niż prezentacje czysto tekstowe. Pomoce graficzne, zwłaszcza barwne, poprawiały uwagę słuchaczy, zrozumienie, a także ich opinię w ramach wiarygodności i profesjonalizmu prezentera.

Wezmę jeszcze komentarz z własnego podwórka:

Nie mam czasu na czytanie tego wszystkiego...

Świat tonie w informacjach i wszyscy to wiemy. Powtórzę się, że to nic odkrywczego, bo Grupa Nielson Norman zbadała dawno temu, w jaki sposób użytkownicy czytają treści w Internecie. Ich wynik, że internauci czytają tylko około 25% treści na stronach, raczej dziś nikogo nie zaskakuje. Podczas badań, przyjemne dla oka, ale nieistotne grafiki zostały całkowicie zignorowane, natomiast użytkownicy spędzali znacząco więcej czasu na przeglądaniu diagramów oraz ich objaśnień.

Po tym przydługawym wstępie przejdźmy do konkretów 😅. Nie ma co tutaj odkrywać koła na nowo. Masz do przekazania wiedzę, to pamiętaj o perspektywie czytelnika. Jeśli twoim docelowym odbiorcą jest inżynier, to nie rób mu pod górkę i zamiast ściny tekstu przygotuj mu diagram — bo UML-e po prostu działają. I nie jest ważne, z jakiego narzędzia skorzystasz, żeby jest wygenerować – czy to będzie narzędzie typu drag-and-drop, czy coś inspirowanego na bazie na Markdown (a o narzędziach w kolejnym wpisie). Ważna jest intencja i odbiorca.

Gdybym miał wymienić moich ulubieńców to zdecydowanie by to byli:

  • Do przepływów między usługami i zależnościami między funkcjonalnościami nadaje się świetnie diagram sekwencji.

    I to mój zdecydowany ulubieniec. Jest jak Rafaello... wyraża więcej niż tysiąc słów. Działa na różnych poziomach, można go zastosować zarówno do bardziej technicznych aspektów, jak i do biznesowych czy integracyjnych. Świetnie sprawdza się jako podstawa pod rozpoczęcie dyskusji czy jako potwierdzenie ustaleń.

  • Jeśli w systemie są stany i przejścia (a zazwyczaj są) to mamy do czynienia z diagramem stanów.

    Dla mnie jest to niezbędnik, gdy pracujemy z maszynami stanów i koordynujemy złożone procesy. Przejścia potrafią się mocno skomplikować i bez dobrej interpretacji graficznej można się pogubić.

  • W ramach modelowania procesów biznesowych sprawdza się diagram aktywności.

  • Przy przygotowywaniu HLA i dekompozycji architektury może sprawdzić się model C4 albo diagram komponentów.

    I mimo że pół branży IT mówi dziś właśnie o C4 to osobiście cały czas mam problem się do niego przekonać. Tak jak Context diagram (poziom 1) ma swoją rację bytu, to moja awersja pozostaje w związku z częstymi zmianami architektury. Co do zasady najczęściej kończę z jakimś mniej unormaizowanym formatem wynikającym z narzędzia, z którego aktualnie korzystam. Wynika to z wygody i pragmatyzmu. Muszę mu dać kiedyś jeszcze szansę...

Jeśli jesteś zainteresowany głębszą analizą samych diagramów to zachęcam do lektury "Why Are Diagrams So Powerful" od draw.io.

Sesje i warsztaty

Tutaj raczej krótko — wyniki spotkań takich jak sesje stormingowe (czy to w formie tablic, czy nagrań) to istotny fragment odkrywania domeny i ich materiały są swego rodzaju formą dokumentacji (choć nie taki jest ich cel). Często, na tym etapie dosyć nieuporządkowaną, natomiast zazwyczaj wnoszącą dużo wartości, zwłaszcza dla nowo dołączających członków do zespołu, kiedy "prawdziwa" dokumentacja nie jest gotowa. Takie eksploracje pokazują, jak skomplikowana jest domena, czy ile mamy różnych kontekstów do zaopiekowania się.

Problem w tym, czy to jest coś, do czego powinniśmy odwoływać ludzi. Więcej tam zazwyczaj niewiadomych niż objaśnień, więc prędzej będą sfrustrowani niż znajdą odpowiedzi na nurtujące ich pytania – zwłaszcza że wiedza stamtąd mogła już dawno się zdezaktualizować. Trochę to twardy orzech do zgryzienia, więc zostawiam to tobie do oceny.

Jak cię widzą, tak cię piszą

Co robisz, kiedy musisz zapoznać się z nowym rozwiązaniem przygotowanym przez inny zespół? Załóżmy, że dokonujesz wyboru czy zdecydujecie się na daną technologię podczas nadchodzącego sprintu, czy też nie. Czego zaczniesz szukać na początku? Ogólnych zasad działania? Ograniczeń? Alternatyw? Zespołów, które już mu zaufały? Ciężko stwierdzić... trochę to zależy od tego, co spotkasz. Jeśli produkt będzie poprawnie opisany, to najprawdopodobniej wzbudzi w tobie zaufanie. W końcu masz do czego wrócić w trakcie implementacji i nie musisz patrzeć w kod, czy domyślać się jak zachowa się dana funkcjonalność. I właśnie ten pierwszy moment jest bardzo ważny.

Porozmawiajmy chwilę o kontraktach. Budując bibliotekę czy wystawiając API na świat, zazwyczaj tworzymy jakąś dokumentację. W końcu chcemy, aby ktoś mógł skorzystać z czegoś, co właśnie zbudowaliśmy. Staramy się opisać jak się zintegrować z danym rozwiązaniem, jakie są możliwości konfiguracyjne czy jakie ma ograniczenia.

To z czego warto zdać sobie sprawę, to fakt, że nikt od nikogo nie wymaga długich wywodów tutaj. Czasem wystarczą dosłownie dwa zdania, diagram przepływów czy wymienienie funkcjonalności.

Dla mnie takimi dwoma zdaniami w ramach udostępniania funkcjonalności (np. API czy biblioteki), które robią różnice, są między innymi:

  • Specyfikacja OpenAPI - automatycznie generująca się dokumentacja kosztuje nas tylko odrobinę pracy, a nie uwierzysz, jak dużo osób ją pomija. Komentarze do kodu dodajemy i tak, więc dodanie ekstra zdania w ramach publicznych kontraktów jest bardzo niskim kosztem w ramach zysku, który otrzymujemy. Nawet jak dziś wydaje ci się, że nikt nie będzie korzystać z twojej usługi, to czasem po prostu w ramach dobrych praktyk warto to dodać — a nuż ktoś będzie chciał poznać twoje API.

    Instalacja zazwyczaj sprowadza się do dodania paczki ze Swaggerem i dopisania kilku komentarzy o charakterze podobnym do notacji XML.

  • "Sekcja "Jak zacząć" / Pierwsze kroki" - powtórzę się – naprawdę niewiele trzeba tutaj pisać. Jeśli budujesz bibliotekę, to powiedz, co należy dodać (krok po kroku), aby skorzystać z danej funkcjonalności. Pokaż przykłady użycia, w tym przynajmniej jeden bardziej zaawansowany. Opisz, na co zwrócić uwagę i jak się zachować przy typowych błędach.

    A jeśli martwisz się, że to za mało, to nie ma o co — poprawisz przy pierwszych pytaniach. Gwarantuje ci, że szansa na to, iż wyczerpiesz temat, jest znacznie mniejsza, niż ci się wydaje. Bardzo szczegółowe opisywanie ma również wady, bo łatwo się dezaktualizuje i wzbudza wśród inżynierów poczucie przytłoczenia ilością materiałów. Ważny jest tutaj balans.

    Część osób trzyma się schematu: "Wstęp", "Jak zacząć", "Kolejne kroki". To prosty szablon, narzucający pewien sposób myślenia, który myślę, że można zarekomendować praktycznie każdemu.

Scenariusze przepływów

Odwróćmy teraz sytuację – spotykasz publiczne API, które jest słabo opisane. Co teraz?

Kiedy już dochodzisz do źródła prawdy, niezależnie czy poprzez zadawanie pytań, czy ktoś zrobił ci wstęp (więc znasz już scenariusze użycia), to czasem procesy wymagają po prostu szeregu czynności wykonanych w odpowiedniej kolejności. Jeśli chcemy wykonać przykładowo płatność na platformie, to najpierw musimy ją stworzyć, potem dokonać autoryzacji, a na koniec zaakceptować sam transfer. Wyniki z pierwszej operacji są najczęściej danymi wejściowymi dla drugiej. Oczywiście mógłbyś opisać słownie, co się dzieje po czym, ale czasem łatwiej jest po prostu przygotować półautomatyczny scenariusz, bo w końcu i tak musiałeś przetestować czy dana funkcjonalność w ogóle działa.

Źródło: Reddit

Więcej o narzędziach będzie w kolejnym wpisie, ale osobiście właśnie do takich wykonywań, w ramach weryfikacji API bardzo cenię sobie dodatek do IDE o nazwie REST Client (oparty o pliki z rozszerzeniem .rest lub .http). Jako zespół, przygotowujemy z tym narzędziem całe scenariusze, co po czym ma się wydarzyć. Dużą zaletą jest możliwość dodawania ich do repozytorium GIT, gdzie są blisko samej implementacji (lub użycia), co pozwala też łatwo śledzić historię zmian. Alternatywnie w ramach testów API całkiem nieźle sprawdza się również Postman.

Duża organizacja to duża odpowiedzialność

Szkoła się skończyła, a dyżury zostały. Jeśli nie wiesz, o czym mówię, to zazdroszczę, bo w przypadku gdy pracujesz nad systemem, który jest dostępny dla klientów 24/7 i przynosi znaczące dochody dla organizacji to chleb powszedni.

Weźmy sobie za przykład sklep internetowy. Zakupy muszą się udać o każdej porze dnia i nocy. Jeśli coś jest nie tak, to ktoś nie śpi. Życzę ci, żebyś to nie był ty. Kiedy natomiast trafia na ciebie to czas gra role. W końcu każda minuta przekłada się na pieniądze, których klienci nie wydali na danej platformie. Gdyby tak nie było, to nie byłoby żadnych dyżurów przecież. Ważne jest, żeby dyżurujący wiedział co robić — problemy lubią się ponawiać, dostawcy usług miewają czkawki, a błędów na produkcji nie unikniemy (w końcu wdrażamy nasze usługi codziennie... i to wielokrotnie). Dodatkowo nie da się znać całego ekosystemu — zawsze dojdzie do jakiegoś silosowania wiedzy.

O co w takim razie dbać, żeby nasi dyżurujący byli w stanie jak najszybciej rozwiązywać problemy? Szkół jest kilka. Ja podzielę się tym, co sprawdza się u nas czyli scenariusze do inwestygacji. Pojawiają się czasem też pod nazwą FAQ oraz "Playbooks". Nie mamy jednego formatu dla nich, bo i jest wiele zespołów, którym sen spędzają z powiek inne kaprysy systemów więc i są inne problemy do rozwiązania. Standaryzacja niewiele by tutaj raczej wniosła. To zespół jest odpowiedzialny za wypracowanie sobie narzędzi, które pozwolą im sprawnie rozwiązywać problemy — więc i format powinni wybrać sami.

Nie wszystko da się zautomatyzować i przewidzieć, a zadaniem tych scenariuszy jest opisanie jak zachować się w danej sytuacji. Przykładowo:

  • Znane problemy — usługa X przestaje odpowiadać albo rzuca wyjątkami. Gdzie dzwonić, co robić?
  • "Na DLQ trafiło X wiadomości w związku z Y. Zrób to i tamto. Potem sprawdź tutaj."
  • "Przestaliśmy być dostępni jako metoda płatności. Istnieją 3 powody. Sprawdź je."

Warto też w ramach konkretnych "czujek" (alarmów) na monitoringu od razu dodawać odnośniki do dokumentacji danego narzędzia. Potrafi to uratować sporo czasu.

Informuj jakie kroki podejmujesz

Podczas dyskusji w biurze usłyszałem również opinię:

Dobrze sprawdza się porządne komentowanie co robię podczas inwestygacji. Kolejnego dnia, można zrobić retrospektywę, co można było zrobić lepiej i gdzie mieliśmy szczęście (przydaje się do postmortem). Jest to również wkład dla kolejnych dyżurujących. Czasem po prostu wchodzą na Slacka i wpisuje w wyszukiwarce problem. Niekiedy można znaleźć ponawiającą się rzecz po kilku latach.

Brzmi jak nic wielkiego, ale pomaga — wiec po prostu spisuj to, co robisz.

A więc jeśli masz to szczęście (lub i nie) brać udział w dyżurach to pomagajcie sobie. Piszcie dla siebie instrukcje. Jeszcze sobie będziecie dziękować wzajemnie za tego typu wsparcie w boju.

Nie ma złych decyzji. Są tylko te niespisane

O wartości Architecture decision record (ADR) mówił już dawno temu cały świat i powstało tyle materiałów, że nie warto się tutaj powtarzać. Kilka moich ulubionych do nadrobienia, jeśli jeszcze nie miałeś okazji się zapoznać:

Jaki ma to związek z dokumentacją? Istnieje mnóstwo decyzji które padło, wiele pytań, na które odpowiedzieli sobie inżynierzy itd. Kiedy podejmujemy decyzje, robimy to na podstawie aktualnie naszej najlepszej wiedzy. I za rok oczywiście może być kompletnie inna. Ważne jest spisanie, w jakim kierunku wtedy idziemy i dlaczego.

W organizacji trzymamy się dosyć prostego schematu: "Kontekst i problem", "Co chcemy (i jakie są czynniki decydujące)", "Jakie mamy możliwości (i ich konsekwencje)" oraz oczywiście "Decyzja". Pytania, choć wydają się proste, zazwyczaj wymagają nieco zastanowienia się.

To, co dla mnie jest istotne to żeby nie mylić ADR-a z RFC - jedno to już podjęta decyzja, a drugie to dokument wspomagający dyskusji. Do tego drugiego osobiście preferuje inne narzędzie do szybkiej kolaboracji z komentarzami i sugestiami niż GIT i PR/MR (przykładowo Google Docs). Biznes raczej też nie jest wymiataczem systemów kontroli wersji (przynajmniej nie z mojego doświadczenia).

Przykładem decyzji w dużej organizacji może być niedecydowanie się na migracje na najnowszą wersję SDK. Choć serce się czasem kroi, kiedy widzi się tego typu decyzje, to często są po prostu pragmatyczne. Nie każda wersja jest LTS lub duże aktualizacje wychodzą z bardzo dużą częstotliwością. Zespoły platformowe zazwyczaj nie zakazują wykorzystywania innych wersji, natomiast z ich strony wychodzi jasna rekomendacja (mówiąca np. że twoja migracja nie może zmusić innych do tego samego) i opisują konsekwencje niepodążania daną ścieżką.

I na koniec – nie istnieje żaden złoty podział między wystarczająco ważną decyzją a tą, której nie warto spisywać. Jeśli czujesz, że decyzja może mieć konsekwencje, to sam fakt spisania zazwyczaj pozwoli ci poukładać sobie to w głowie. Wiec nie myśl o tym za długo — po prostu spisz, jeśli widzisz w tym wartość.

To nie czas na afiszowanie się?

Chwalenie się osiągnięciami może zostać postrzeżone w organizacji dwojako, prawda? Część osób nie jest fanem mówienia o swoich dokonaniach, bo nie widzi w tym wartości. Pytanie, czy na pewno dzielenie się podsumowaniami pozytywnych zmian jak optymalizacje, czy to finansowe, czy wydajnościowe jest złe?

Dla mnie osobiście to świetna chwila, żeby nauczyć się czegoś od innych. Poznać problem, rozwiązanie i efekt zmiany. To też dobra okazja dla nowozatrudnionych na zobaczenie czym firma się zajmowała. Swego czasu mieliśmy różne inicjatywy w ramach bolączek związanych z naszym dostawcą chmury publicznej — był jakiś kontekst, metryki i analiza, opisane różne znaleziska, wnioski i pomysły na usprawnienia. Osobiście uważam, że to ogromna wartość, która niestety, ale najczęściej zostaje w naszych głowach jako operatorów tego przedsięwzięcia. Jestem zdania, że choć zespoły częściej niż czasem mierzą się z tymi samymi problemami, to nie dzielą się swoimi odkryciami. A co gorsza jest to też duże wyzwanie zebrać różne zespoły w jednym miejscu, żeby powymieniały się swoimi doświadczeniami.

Dążę do tego, że dzielenie się podsumowaniami badań i eksperymentów czy różnymi sukcesami wdrożeniowymi ma wartość (nie tylko na spotkaniach). A już nie będę tutaj mówić o tym, że w ramach zespołu jest to dobry sposób na sponsorship konkretnych osób. Ostatnio nasz zespół platformowy piszę wewnętrzny newsletter, którego jestem dużym fanem — niesamowite, jak dużo rzeczy są w stanie zrobić tak małym zespołem.


Nie rób innym koło pióra

Zmierzając już ku końcowi, podsumujmy jeszcze, czego nie warto robić i na co zwrócić uwagę. Kilka punktów, wymienionych podczas jednej z wewnętrznych dyskusji:

  • Duplikacja to wróg numer jeden — jeśli potrzebujesz w swojej dokumentacji powielić coś, co widziałeś już gdzieś indziej, to dodaj po prostu odnośnik do tamtej. Raz, że nie musisz utrzymywać tej treści, a dwa, że jeśli coś się zmieni to szansa na to, że ktoś poprawi twoją kopię, jest zerowa.
  • Oznaczanie dokument jako "nieaktualny" bez informacji gdzie pójść dalej — klasyk. Ta wersja jest już niedostępna, a ty domyśl się gdzie szukać najnowszej wersji.
  • Trzymanie dokumentacji technicznej daleko od implementacji jako gwarantowany sposób na dezaktualizację. Jeśli ktoś poprawia dany fragment funkcjonalności, to nie każmy mu szukać, gdzie powinien zaktualizować dokumentację do tego.
  • Nie warto opisywać wszystkiego — dokładna implementacja, szybko zmieniające się elementy, czy opisywanie pola, które samo już z nazwy mówi o sobie wystarczająco to przesada. Czasem gdzieś standardy na nas wymuszą pewne zachowania, ale kiedy muszę pole "pesel" opisać "To pole zawiera pesel", to krew mnie zalewa. Dobrze jest unikać opisywania oczywistości (choć tu zdania są podzielone).

Mam nadzieję, że ten wpis pozwoli ci spojrzeć na wybieranie tego, co należy opisywać z innej strony. Dzięki za uwagę.


Utworzony: 22.01.2024